Zofia Marciniak: lekarz ginekolog z 40-letnim stażem, po przeszczepie szpiku, który przeszła mając 57 lat. Jej życie zmieniło się zupełnie. Przede wszystkim mniej pracuje. Myśli sobie – „Po co? Przecież ja już nic nie muszę! Przecież ja pracuję dla przyjemności! Ważne, że żyję! Że jestem zdrowa!”.
Jej życie było uporządkowane. Dzieci kończyły już studia. Pracowała, wszystko było normalnie. Była szczęśliwa. Wydawało się, że tak będzie zawsze. Aż przyszła ta wiosna. Poczuła się bardzo słaba. Wydawało jej się, że to może pora roku. Może nocne dyżury w szpitalu dały o sobie znać?! Nawet sama sobie postawiła diagnozę – wypalenie zawodowe. To pewnie chwilowe – myślała. Była jednak fizycznie coraz słabsza.
Najgorsze było, kiedy podczas dyżuru nocnego musiała dokonać cesarskiego cięcia. Poczuła po tym krytyczne wyczerpanie. A jednak kolejnego dnia wróciła do pracy. Szpital wydawał jej się wtedy najważniejszy. Przecież żyła po to, aby pracować. Aż któregoś dnia pękło jej naczynko w nodze. Noga zaczęła puchnąć i strasznie boleć. To był efekt osłabionej krzepliwości. Kiedy zrobiła badania okazało się, że leukocyty były już na poziomie 65 tysięcy, a płytki tylko 10 tysięcy.
Białaczka?!
Hematolog stawia diagnozę, a ona myśli – to nie może być prawda. Po dwóch dniach pobrali jej szpik. Czekała na wynik, kiedy podeszła do niej młoda lekarka i podała do podpisu zgodę na chemię. W tym momencie zawalił jej się świat. Miała 57 lat i … białaczkę. To było 8 lat temu. „Od razu zapadł wyrok. Dla nich byłam już stara. A jedyne do czego miałam prawo to umrzeć!”– wspomina Zofia. Wówczas w Polsce nie robiło się przeszczepów szpiku ludziom w jej wieku. Ale ilekroć mówili jej, że jest tak źle, że może nie przeżyć, myślała, że właśnie nie. „Ja muszę żyć!” – powtarzała sobie.
„Moja szpitalna sąsiadka, która zresztą zmarła, powiedziała mi o Monice Sankowskiej z Fundacji Przeciwko Leukemii. Monika była właściwie pierwszą osobą, która dawała mi nadzieję. Mówiła o przeszczepie szpiku. Wspierała” – wspomina Zofia. Po dwóch tygodniach odebrała telefon z Medigenu – ośrodka dobierającego dawców. „Mamy dla Pani dawcę”- oznajmił głos z telefonu. Była w szoku. Potem to już wszystko poszło bardzo szybko. Po 3 miesiącach była po przeszczepieniu szpiku kostnego. Żyła!
„Niezwykłe w tym wszystkim było to, że wróciło do mnie tyle dobra. Mieszkam w Zgierzu, gdzie od 40 lat jestem lekarzem. 33lata pracy w szpitalu. Samych cięć cesarskich zrobiłam 3 tysiące. Jak trafiłam z diagnozą do szpitala moja córka odbierała non stop telefon, bardzo wiele osób chciało pomóc. Jeden chciał oddać krew, inny szpik, kolejny oferował transport” – opowiada Zofia. „Wierzę też w opiekę na górze” – twierdzi stanowczo.
Potem w Szczecinku na corocznym zjeździe dawców i biorców poznała Anię Czerwińską – naszą himalaistkę i jednocześnie dawcę szpiku. To tam padło hasło Kilimandżaro. Zapisała się jako pierwsza! Wyprawa na Kilimandżaro, kilka miesięcy po przeszczepie to było ekstremalnie wyzwanie. Dotarła do ostatniej bazy. Tam, na Kilimandżaro samą swoją obecnością pokazała, że można przeżyć przeszczep w jej wieku. A przecież w szpitalu lekarze mówili, że nie ma wielkich szans.
„Białaczka to oscylowanie na granicy życia i śmierci. W szpitalu codziennie ktoś umierał. A wszyscy tak chcą żyć! Życie jest naprawdę piękne! Nawet tu, teraz – kilka dobrych lat po przeszczepie – myślę sobie, że przecież mogło mnie tu nie być” – mówiła wzruszona podczas wyprawy Zofia Marciniak.
ZOBACZ: HISTORIE PACJENTÓW ONKOLOGICZNYCH